wtorek, 29 marca 2016

Od Abaddon'a Daemon'a von Devil'a

Ukryty za dość dużym kopcem liści bacznie obserwowałem niewielkie stado składające się z jelenia o majestatycznym porożu oraz kilku łań. Racicami desperacko rozgrzebywały warstwę liści w poszukiwaniu porostów i mchów skrytych pod mieniącą się niemal wszystkimi odcieniami brązu, pomarańczu oraz złota kołdrą. Zastanawiałem się nad strategią polowania, którą zaraz wykorzystam wobec mej przyszłej ofiary. Czułem się w pełni sił, więc postanowiłem nie używać mocy. Pod uwagę musiałem wziąć również warunki atmosferyczne, które mogą udaremnić mój plan. Największym przeciwnikiem mogłyby okazać się zwyczajne liście. Podczas pościgu moje łapy mogłyby w nich ugrząźć, a następnie doprowadzić do nieprzyjemnego upadku udaremniającego polowanie. Niespodziewanie zwierzęta skierowały oczy w mą stronę. Wiatr. To wiatr przyczynił się do wykrycia mej obecności przez te dostojne stworzenia. Wiał w ich stronę przenosząc mój zapach. W tym momencie nie było już czasu na dopracowanie strategii łowieckiej. Musiałem zadziałać. Jeleń oraz łanie rzuciły się szaleńczym pędem przed siebie, aby znaleźć się, jak najdalej ode mnie. Postąpiłem tak samo. Zacząłem biec, ile sił w łapach. Mój organizm napędzała teraz nieposkromiona żądza, zwana również głodem. Przy każdym skoku, coraz bardziej zapadałem się w warstwę liści zmieszaną z błotem. Moje ofiary miały pewną, dość ważną przewagę, która umożliwiała im szybki bieg, nie zapadając się przy tym w warstwę liści, innymi słowy długie kończyny. Postanowiłem więc, jak najszybciej znaleźć się obok wybranej ofiary, a następnie zatopić kły w jej racicach. Zacząłem zmniejszać dystans, który dzielił mnie od najbliższej łani, wyglądającej również na najsłabszą. Gdy byłem w odpowiedniej odległości, wgryzłem się w jej kończynę, tym samym aplikując do jej krwi śmiertelną dawkę trucizny. Jad w ślinie nie jest kontrolowaną przeze mnie mocą. W przeszłości była powodem śmierci wielu demonów oraz innych stworzeń, które rozkazywał zabić mi Lucyfer. Wracając do polowania, postąpiłem tak kilkakrotnie. Łania zaczęła spowalniać swój bieg. Zauważalne było jej osłabienie. Po kilkunastu sekundach odłączyła się od swojego stada. Utykając skierowała się w kierunku najbliższego drzewa i położyła się pod nim, jakby zupełnie zapomniała o mojej obecności. Prawdopodobnie nie podołałaby obronieniu się. Z jej kończyn spływała krew. Stałem trzy metry od niej. Moje futro smagał porywisty wiatr. To był już jej koniec. W ciągu minuty umrze w niewyobrażalnych męczarniach. Postanowiłem jednak ulżyć jej w cierpieniu. Rzuciłem się w jej kierunku, a następnie przegryzłem jej tchawicę. Gdy wydała ostatnie tchnienie, zacząłem rozrywać jej tułów. Świeża krew bezwładnie spłynęła do mojego gardła. Łapczywie pożerałem jej wnętrzności, odrzucając skórę i niejadalną sierść. Po spożyciu połowy obfitego posiłku, niespodziewanie usłyszałem kroki zbliżającego się zwierzęcia. Kierowało się w moją stronę. Oszacowałem, iż owe stworzenie znajduje się około trzech kilometrów od miejsca, w którym obecnie przebywam. Tak, tak, trzy kilometry. Posiadam niezwykle wyczulone zmysły. Usłyszenie najlżejszego szelestu trawy spowodowanego przez polną mysz nawet z kilku kilometrów nie jest dla mnie niczym niezwykłym. Odwróciłem łeb w kierunku dźwięku. Mym oczom ukazał się wilk średnich rozmiarów. Po namyśle, stwierdziłem, iż była to wadera. Nie wyglądała groźnie, lecz w moim życiu nauczyłem się, że przeciwników nie należy oceniać po wyglądzie, ale po umiejętnościach bojowych. Postanowiłem na nią zaczekać. Prędko schowałem się za najbliższym kopcem liści, próbując jak najlepiej zatrzeć za sobą ślady. Po kilkunastu minutach wilczyca dotarł na miejsce. Zaczęła uważnie się rozglądać, lecz mnie nie spostrzegła. Ostrożnie podeszła do mojej zdobyczy i zaczęła ją obwąchiwać. Czy zniży się do kradzieży? Nie wytrzymując napięcia, wyskoczyłem zza liści w kierunku wadery. Szybko wykonała unik, unikając moich kłów. W jej woni było coś dziwnego. Wyczułem, iż nie jest normalną waderą. W pewnym stopniu mnie przypominała. Również była magicznym wilkiem. Od dawna nie widziałem innego magicznego wilka. Co może robić tutaj sama? Postanowiłem nie atakować jej, lecz przeznaczyć tę chwilę na rozmowę. Nim jednak zacząłem mówić, rzuciła się na mnie w geście obrony. Przeorała pazurami mój bok. Z rany zaczęła sączyć się krew. W tym momencie zapomniałem o pokojowych zamiarach. Me oczy przybrały żółty kolor, zęby pożółkły i znacznie się wydłużyły. Natomiast sierść stała się czarna niczym smoła, z wyjątkiem białej, górnej części pyska i okolicach oczu. Przez moje ciało przepłynęła nowa fala siły, o wiele potężniejsza niż dotychczas. W mym umyśle zaszła ogromna zmiana. Wiele rzeczy stało się nieistotnych. Teraz najważniejsze stało się dla mnie uczynienie tego samego, co przed chwilą zrobiła mi ta wadera. Stałem się śmiercią. Błyskawicznie skoczyłem na wilczycę. Nie zdążyła zareagować. Przewróciłem ją na grzbiet własną masą ciała. Łapę położyłem centralnie na jego tchawicy. Obnażyłem kły gotowy, by rozszarpać przeciwniczkę na strzępy. Wadera zaczęła się wyrywać. Próbowała odepchnąć mnie tylną łapą. Gdy to nie poskutkowało, zaczęła krzyczeć oraz wzywać pomoc. Na mym pysku zagościł lekki uśmiech.
- Nikt cię tu nie usłyszy... - powiedziałem ściszonym głosem, przepełniając strachem serce wilczycy - Musisz pogodzić się z losem.
Umilkła.
(Ktoś? Najlepiej wadera)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz